System; Ewelina Akt IV

Alicja in Internet
9 min readAug 9, 2021

- Tak, oczywiście, zrobię to na jutro, nie ma sprawy.

- Bardzo doceniam Twoje zaangażowanie i ciężką pracę. Danie Ci szansy, to była naprawdę dobra decyzja. Dziękuję za spotkanie.

- To ja dziękuję i jutro do końca dnia będziesz miała to na mailu.

Wyszła z salki konferencyjnej. Czuła wdzięczność do Ewy za to, że dała jej szansę, nie zawiedzie jej. Już wie jak to zrobi. Najpierw zadzwoni do Compliance, później spotka się z dziewczyną z finansów, żeby potwierdzić możliwość zrobienia wyjątku i później wystarczy tylko wystawić PO i przycisnąć vendora, żeby było na jutro rano. Bez problemu. Była w swoim żywiole. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo przesiąkła korpo i jak jej go brakowało, dopóki nie wróciła.

Spotkania, wyjazdy integracyjne, procedury, projekty, jej życie było znów poukładane. Znów jej głowę wypełniała praca, a teraz, wiedząc o zagrożeniach jakie w jej życie wnoszą miłosne uniesienia, unikała ich jak ognia, mogła więc się jej w pełni poświecić.

Korporacja to wdzięczny kochanek. Można na nim polegać — nie spóźnia się z wypłatą, jak się starasz i dajesz dużo od siebie to dostajesz w zamian bonus i pochwałę, troszczy się — prywatna opieka zdrowotna, pakiet sportowy, zawsze przyjmie cię z otwartymi ramionami — biuro otwarte 24/7, żałowała tylko, że nie jest w stanie spełnić jej potrzeb seksualnych, wtedy nie musiałaby się już nigdy niczym przejmować. Chyba, że znowu by ją zwolnili… ale teraz nie popełni tych błędów, nie zapędzi się tak daleko w psychozie, żeby zaniedbać swoje obowiązki. Za dużo to dla niej znaczy. Zna siebie. Dziesiątki godzin terapii nie poszły na marne.

Na biurku zamiast kryształów pojawiła się figurka Jezusa. Pomaga jej w pracy. Kiedy była zagubiona tylko na niego mogła liczyć, a on był przy niej i dalej jest. Zbawiciel, który umarł za nasze grzechy. Zbawiciel, który uratował jej życie, kiedy nie widziała żadnej przyszłości. Nikt nie miał z nim problemów, nikt go nie podkradał jak wychodziła na lunch. Czasem nawet zapraszali ją ze sobą. Pogłaskała Jezusa po głowie i zaczęła załatwiać sprawy. 4, 8, 20 maili, czat na komunikatorze. Używała wszystkich swoich umiejętności międzyludzkich i wlewała je w każde zdanie wiadomości. Była bardzo dobra w swojej pracy. To jej znów wystarczało. Zadzwonił telefon. Nieznany numer. Popatrzyła na Jezusa. Na pewno znów chcą ją zaprosić na prezentację garnków. Przeczekała. Wysłała kolejnego maila. Telefon znów zaczął dzwonić. Nieznany numer. Poczuła niepokój. Popatrzyła znów na Jezusa. Bała się odebrać, ale jej ręka niezależnie od niej nacisnęła przycisk.

- Dzień dobry. Ewelina Mikucka? Dzwonię z Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego.

- Tak, o co chodzi?

- Jest pani zapisana jako kontakt u pana Mirosława Mikuckiego. Chcieliśmy poinformować, że miał wylew i znalazł się u nas. Jego stan jest stabilny, ale są poważne powikłania.

- Tak? Jakie?

- Czy jest pani córką?

- Tak.

- Może mogłaby Pani przyjechać i lekarz na miejscu by wszystko wyjaśnił. Ojciec pytał o panią kilkukrotnie.

- Ja mieszkam w Warszawie, mam pracę, będę mogła przyjechać dopiero w weekend. Proszę mi powiedzieć co się dzieje.

- Pan Mirosław jest częściowo sparaliżowany, ma zaburzenia widzenia i pamięci. Wiele z tych objawów może być tymczasowe i przejść z regularną rehabilitacją, ale będzie to wymagało wiele miesięcy, jeśli nie lat, pracy. Ma dopiero 65 lat, więc z odpowiednią opieką ma jeszcze sporo życia przed sobą.

Pielęgniarka, czy kimkolwiek była ta osoba, która do niej dzwoniła, próbowała ją pocieszyć, ale rzeczy, które mówiła odbijały się od niej jak od ściany.

- Ok, dziękuję za informację. Postaram się przyjechać w sobotę.

Rozłączyła się. Był wtorek. Nie chciała jechać do ojca. Nie obchodził jej. Od kiedy zostawił ją i jej matkę jak miała 6 lat widziała się z nim dosłownie kilka razy. Raz na kilka miesięcy dzwonił, często po alkoholu, ale miała poczucie, że dla niego na starość jest to dużo ważniejsze niż dla niej. Była dla niego miła z grzeczności. Czy teraz z grzeczności ma tracić weekend i jechać do Wrocławia? Co się w ogóle z nim stanie jak wypiszą go ze szpitala? Nie założył nowej rodziny, nie ma bliskich. Czy teraz do końca życia będzie musiała płacić na jego dom starców? Domy starców dla poważnie chorych i sparaliżowanych na pewno są drogie. Renta i wcześniejsza emerytura nie wystarczą, nie ma opcji. Jezusie Miłosierny, dlaczego jej się to dzieje? Matce chociaż zawdzięcza rzeczy, matką mogłaby się zająć, pomóc. A on? Co on dla niej takiego zrobił? Nie powinna tak myśleć. To nie po chrześcijańsku. Weszła na stronę pkp i kupiła bilet do Wrocławia. Wyjedzie o 6, wróci o 20. Ile czasu się spędza w szpitalu? Czy on w ogóle jest przytomny? Mogła zapytać. Pani wspominała coś o problemach z pamięcią… czy on ją pozna? Czy wylew to trochę jak Alzheimer? Ponoć o nią pytał. Jak smutne musi być jego życie. Ona na pewno nie pomyślałabym o nim w takiej chwili. Ogarnęło ją współczucie.

Z zamyślenia wyrwał ją kolega z biurka obok.

- Hej, wszystko w porządku?

- Yhhhmmm… chyba tak. Mój ojciec miał wylew. Muszę jechać do Wrocławia.

- Serio? To straszne. Mogę Ci jakoś pomóc? Weź sobie wolne i jedź, nie przejmuj się, skończę co tam masz zrobić za Ciebie. Ewa na pewno zrozumie.

- Nie, nie ma potrzeby. Nie byliśmy blisko. Pojadę w weekend.

- Jesteś pewna? To jednak poważna sprawa.

- Tak, zdecydowanie. Jest stabilny. Nie mogę mu teraz w żaden sposób pomóc. — zaczęła znów tępo gapić się z monitor.

Kolega zamilkł. Nie rozumiał, ale przynajmniej uszanował jej decyzję. Popatrzyła jeszcze raz na Jezusa. Wyjątkowo w nim też nie odnalazła zrozumienia. Czy powinna zadzwonić do mamy? W sumie kiedyś go kochała. Czy ją to w ogóle obchodzi? Nie była w stanie odpowiedzieć na żadne pytania. Wyszła do łazienki. Tam zwykle modliła się w chwilach słabości. W dość ciasnej kabinie padła na kolana i zaczęła od „Ojcze nasz”. Nie pomogło. Jeszcze jedno. Następne wjechało „Pod Twoją obronę”. Mogłaby zmówić teraz cały różaniec, ale nie ma czasu. Musi wrócić do pracy. Nie może zawieść Ewy. Powie mamie jutro na herbatce, a dziś podzieli się tym na mitingu i będzie dobrze. Powierzyła całą tę chorą sytuację Bogu, poprosiła o prowadzenie w tej trudnej chwili i wróciła do pisania maili.

— — — — — — — — — — — — — — —

Powiedziała mamie, kiedy ta przygotowywała jeszcze wodę na herbatę. Zamilkła. Spytała tylko czy pojedzie go zobaczyć, po czym płynnie wróciła do rozmowy o córce sąsiadki.

Nadchodziła sobota. Z każdą godziną coraz gorzej szło jej zatrzymywanie myśli o przyszłości jej ojca i jego zdrowiu. W każdej starszej osobie, wiadomości, zachowaniu widziała coś co kojarzyło jej się z nim. Nie mogła się doczekać jutrzejszego poranka. Może jak go zobaczy na żywo to przynajmniej będzie mogła się uwolnić od ciągłego patrzenia na jego obraz w swojej głowie.

Piątkowy wieczór spędzała sama w domu. Kiedyś uznałaby to za porażkę. Dziś się z tego cieszy. Ma trochę czasu dla siebie, żeby odpocząć po pracy i pobyć ze swoimi myślami. Juto. Już jutro. Usiadła przed komputerem i wygooglowała „co się robi ze starymi niepełnosprawnymi bez rodzin”. Wyskoczyły tylko wiadomości o protestach. Może musi to wpisać inaczej. „publiczny dom starców”. Jest jakiś artykuł na Wyborczej.

„Nie wystarczy być starszym, chorym i niepełnosprawnym, by trafić do domu pomocy. Trzeba jeszcze utracić zdolność samodzielnej egzystencji i samoobsługi, nawet z doraźną pomocą osób trzecich.”

To się w sumie zgadza. Jak jest sparaliżowany, to nie ma możliwości samodzielnej egzystencji i samoobsługi, nawet z doraźną pomocą osób trzecich. Dom Opieki Społecznej. Razi ją ta nazwa. Kojarzy się ze smrodem, obdrapanymi ścianami, niemiłymi ludźmi i jeszcze większym smrodem. Nikt nie zasługuje na życie w takich warunkach. A i tak trzeba na miejsce czekać „miesiącami, a nawet latami”… A co ona ma z nim zrobić przez te miesiące, a nawet lata?

- Boże, pomóż mi w tej trudnej chwili. Powierzam Ci siebie i tę sytuację. Jeśli na moich barkach położyłeś ten krzyż, to zrobię co mogę, żeby go nieść, ale błagam, błagam, nie każ mi zajmować się ojcem przez resztę jego życia. Amen.

Nie ma nic więcej do dodania. W końcu odzyskała swoje życie. Poukładała sobie w głowie, ma pracę, którą lubi, niech to wszystko się nie rozwali przez zawał jej ojca. Tylko tyle i aż tyle.

Nie mogła zasnąć. Nie myślała o niczym konkretnym, miała mętlik w głowie i przewalała się z boku na bok do 5tej, zdążyła wyłączyć budzik kilka minut zanim zaczął dzwonić. Zebrała się i nieprzytomna wzięła Ubera na dworzec. Teraz jeszcze 3,5 godziny w pociągu. Kolejny Uber i za 4 godziny będzie na miejscu. Wzdrygnęła się na tę myśl. Wiedziała, że musi to zrobić. Es muss sein. Czuła się jak Tomasz z Nieznośnej Lekkości Bytu. Es muss sein. Es muss sein. Tylko jej Es muss sein było dużo mniej romantyczne. Prozaiczna Beznadzieja Bytu. Ewelina z Prozaicznej Beznadziei Bytu. Też jechała sama pociągiem. Też jechała na spotkanie z przeznaczeniem, jednak wszystkie pozostałe okoliczności były inne. Musiała to zrobić. Jednocześnie była to ostatnia rzecz, z którą chciała się mierzyć. Wsadzenie ręki do słoika pełnego tarantul? Przynoście je! Skok ze spadochronem? Już jest gotowa. Czy wolałaby być zgwałcona? No, w sumie ciężko powiedzieć, ale jeśli nie musiałaby mieć nic więcej wspólnego ze swoim ojcem do końca życia, byłaby w stanie zaryzykować. Ta zapijaczona morda, która ją prześladuje od dzieciństwa. Ten smutny, nieszczęśliwy człowiek, dla którego jest sensem życia, ale wciąż nie tak ważnym jak alkohol. Dobrze, że chociaż wyniósł się do Wrocławia i nie musiała go widywać częściej. Teraz on jest od niej zależny. Jak dziecko. On nie był dobrym ojcem. Ona nie będzie dla niego dobrą matką.

Chociaż powinna. Jezus wybaczył Judaszowi. Ona powinna wybaczyć ojcu. Tylko miała poczucie, że już mu wybaczyła. Nie chowała urazy, po prostu traktowała go jak obcą osobę. Dlaczego miałaby poświęcać swoje życie dla jakiegoś starego pijaka? Nie zrobiłaby tego. Nie jechałaby nawet do innego miasta dla jakiegoś pierwszego lepszego starego pijaka. Przecież są więzy krwi, ale czym są więzy krwi? Nie czuła ich. Nie miały dla niej znaczenia. Obcy człowiek, za którego jest społecznie odpowiedzialna. Dla jej ojca to jednak chyba działało inaczej. Pytał o nią. Wyciągnęła słuchawki. Spróbuje pomedytować. Może chociaż na kilka minut uda się jej oderwać od tego natłoku myśli. Robiła wdechy, koncentrowała się na oddechu, przeskanowała ciało, ale co chwilę wracały jej myśli o ojcu. Próbowała je wyciszyć, stosowała wizualizację, ale nic nie pomagało. Zagłuszy się chociaż muzyką. Włączyła ciężkiego rocka, którego nie słuchała już od dziesięciu lat. Lepiej. Muzyka jako środek do zagłuszania emocji. Jeszcze niedawno nie wiedziała, że to tak działa, ale dziś tego potrzebuje. Bardziej niż przez ostatnie kilka miesięcy. Dziś wyjątkowo pozwoli sobie na trochę oderwania się od rzeczywistości. Muzyka i tak jest lepsza niż marihuana. Nie paliła już od 68 dni i miała ambicję zostać trzeźwa już na zawsze(?).

Czas nieuchronnie płynął. 2 godziny do Wrocławia. 1:13. 40 minut. 18. Bardzo nie chciała tam dotrzeć. Niech ktoś się rzuci pod tory. Niech jedzie tym pociągiem już do końca świata, ale nic się nie wydarzyło. 10 minut. 6.

- Kolejna stacja Wrocław Główny. Podróżujących wysiadających prosimy o sprawdzenie czy nie pozostał bagaż lub inne rzeczy osobiste. Życzymy udanego pobytu lub dalszej, spokojnej podróży. Dziękujemy za wybranie PKP Intercity.

Z ciężkim sercem i lekką torbą wysiadła z pociągu. Ułożyła sobie w głowie plan. Znajdzie przy dworcu kwiaciarnię, kupi jakiś mały bukiet. Myślała o tym długo. Bukiet będzie dobry. Jak się okaże, że potrzebuje jakiegoś jedzenia/środków czystości to będzie miała dobry pretekst, żeby opuścić jego łóżko i zrobić inne zakupy.

Znalazła kwiaciarnię, zamówiła Ubera. Dobrze było znów nie musieć oszczędzać. Szpital był ogromny. Dużo wejść, dużo oddziałów. Gdzie się kładzie ludzi po wylewie? Kardiologia? Neurologia? Chyba neurologia. Błądziła korytarzami trochę wkurzona na beznadziejne oznaczenia, a trochę z ulgą bo nie spieszyło jej się, żeby jednak tam trafić. Może to specjalnie. Odwiedziny w szpitalu nigdy nie są przyjemne, przechodzenie przez labirynt pachnących odpadami medycznymi korytarzy jest rozgrzewką, żeby jak w końcu uda Ci się zobaczyć kogoś bliskiego w strasznym stanie, nie robiło to już na tobie takiego wrażenia. Zdrowi i dobrze wyglądający, kochani, na pewno są trzymani bliżej wejścia. Im gorzej, tym dalej leżysz. Jej ojciec był na ostatnim oddziale, w ostatniej sali, na ostatnim łóżku.

Pielęgniarka powiedziała jej gdzie go szukać. Z daleka wyglądał jakby nie żył.

Kiedy podeszła spał. Nie poznawała go. Był cieniem siebie sprzed 8 lat. Wtedy widziała go po raz ostatni. Wychudzony, jego głowa wydawała się o połowę mniejsza, a skóra przypominała papier. Ale nie zwykły papier, bardziej taki papier ryżowy, cieniusieńki i półprzezroczysty. Jego dłonie były dłoniami starca. Łzy zaczęły jej napływać do oczu. Wyglądał jakby miał w każdej sekundzie umrzeć. Wyglądał jak śmierć. Czy to ludzie mają na myśli, jak mówią, że widać, że ktoś niedługo umrze? Mała czaszka, chorobliwe wychudzenie i skóra jak papier ryżowy? W jej wyobrażeniach był co najmniej 20 lat młodszy. Nie wierzyła, że to ta sama osoba. Leżał tu samotny, bezbronny, podłączony do kroplówki. Wylała przez niego tyle łez. Jej mama jeszcze więcej, a teraz to po prostu ubezwłasnowolniona kupa kości i mięśni, owleczona starą, przezroczystą skórą z piętnem śmieci. Co więcej, był obcy. Nie znała tego dziadka. Miała jego rysy twarzy, ale był kompletnie obcym człowiekiem. O jej dzisiejszym kierowcy Ubera mogłaby powiedzieć więcej.

Zaczęła modlić się w swojej głowie.

Za jakie grzechy Boże? Przyjechałam tu patrzeć na jego śmierć? Czy jednak nie umrze i będę musiała się nim opiekować? Już lepiej go zabierz. Nie jestem wystarczająco silna. Już wystarczająco dużo prób charakteru przeszłam w ostatnim czasie. Nie mogę unieść jeszcze tego. Zachowaj mnie Boże od tej sytuacji.

Nie mogła oderwać wzroku od ojca.

--

--

Alicja in Internet

playing with things, growing & working with people 🫶🏼 I write about philosophy, psychology, economy and sometimes other random things.